Playlista

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 3

   Chusta boleśnie wbijała mi się w oczy. Rzecz jasna była za mocno związana. 
Obiecałam, że nie będę próbowała jej ściągnąć i uciec, co uratowało mnie przed kajdankami.
 Zastanawiałam się dokąd zmierzamy.
Nie mogłam nic widzieć, więc próbowałam wykorzystać inne zmysły do wyłapania jak najdrobniejszych szczegółów. Na węch nie miałam co liczyć bo czułam jedynie intensywny zapach wanilii. Dotyk i słuch też na niewiele się zdały bo nie umiałam skupić się na czymkolwiek innym poza bolącymi oczami. Tak więc pozostało mi czekać.
Jechaliśmy przez wyboisty teren, co mogę stwierdzić na podstawie tego jak szalenie skakał samochód. Byłam już lekko zniecierpliwiona. Być może spotka mnie tam coś strasznego, okrutnego, ale niepewność jest równie przerażająca. Zaczęłam się wiercić. Musiał to zauważyć mój "porywacz", gdyż po nie wiem jak długim czasie odezwał się do mnie:
- Zaraz będziemy, nie wierć się tak.
Oczami wyobraźni widziałam jak się uśmiecha z wyższością. Chciałam móc coś powiedzieć, ale nic sensownego nie chciało mi przejść przez gardło, tak więc nadal milczałam. Po kilku minutach samochód się zatrzymał. Moje serce, które podczas drogi trochę się uspokoiło, wystukiwało teraz szaleńczy rytm. Bałam się.
- Siemasz Quentin! - usłyszałam, kiedy ktoś otworzył drzwiczki auta. - Kogo tam masz?
- Zobaczysz. Poinformuj Steve'ego, że już jestem.
- Jak tam sobie chcesz, na razie! - powiedział chłopak i więcej go nie usłyszałam. Siedziałam skulona na fotelu, czekając na najgorsze. Drzwi z mojej strony się otworzyły. Odwróciłam szybko głowę, zapominając o tym, że i tak nic nie zobaczę.
- Idziemy.
   ~*~
    Prowadził mnie krętym korytarzem. Zastanawiałam się czy nie idziemy tak dla zmyłki. Po kilku minutach zatrzymaliśmy się. 
- Poczekaj tu, zaraz po ciebie wrócę - powiedział. Chciałam ściągnąć z oczu tą cholerną chustę, ale coś mnie przed tym powstrzymywało. Sekundy dłużyły mi się niemiłosiernie. Moja samokontrola była na wyczerpaniu. Gdyby Quentin przyszedł sekundę później, zdjęłabym to ZŁO z moich oczu.
Usłyszałam skrzyp drzwi i zostałam pchnięta w ich stronę. - Tylko się zachowuj - szepnął mi do ucha.
- Witam, witam. Kogo my tu mamy? - usłyszałam. 
- Nową rekrutkę, znalazłem ją wczoraj wieczorem. 
- Potrafi coś? 
Cisza.
- Zaraz się przekonamy. Chodź tu maleńka. - skierował się do mnie. Nie byłam pewna, w którą stronę iść i czy w ogóle ruszyć się z miejsca. Wskazałam wymownie na swoje oczy licząc, że ktoś w końcu się nade mną zlituje.
- Ah, gdzie moje maniery? Ściągnijże jej tą chustę z oczu. Nie tak traktuje się gości - rzekł. Ktoś posłusznie wykonał jego polecenie i po chwili oślepił mnie blask światła. Moje oczy, które były już przyzwyczajone do ciemności, piekły teraz nie dając mi zorientować się w terenie. 
- A więc, jak ci na imię? - spytał  mój "wybawca".
- Chanel - powiedziałam trochę zachrypniętym głosem. 
- Dobrze, Chanel. Wolisz walkę wręcz czy z dystansu? 
Otworzyłam szerzej oczy.
- Ja...- spojrzałam pytająco na Quentin'a. Podszedł do swojego szefa i szepnął mu coś.
- Jesteś pewien? - spytał po chwili boss.
- Bynajmniej. Nigdy się nie mylę.
Szef zastanawiając się przez chwilę odparł:
- Zaprowadźcie ją do jej pokoju. O! I nie zapomnijcie o Integer eu identitatis. 
Nie lubię kiedy ktoś karze mi coś robić. Bez względu na to czy się boje czy nie, nie dam sobą rządzić.
- Nie! - krzyknęłam. - Odsuńcie się.
Popatrzyli na mnie zdziwieni. Dodało mi to trochę pewności siebie.
- Nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi, ale jedno wam powiem... Nie będę waszym nowym przedmiotem.
 Jeden z mężczyzn otworzył usta w zdumieniu. 
- Ależ nikt nie karze ci nic robić, moja droga - powiedział dowodzący mężczyzna, 
starając się zachować spokojny ton. - Chcemy po prostu pokazać ci ...
- Nigdzie z nimi nie pójdę! Nie wiem co to za miejsce i to wszystko mi się nie podoba. Proszę mnie natychmiast odwieźć do domu.
Zdaje się, że lekko wyprowadziłam z równowagi zarówno szefa jak i mężczyzn, którzy mieli mnie zaprowadzić do pokoju. Zmrużył oczy i patrzył na mnie gniewnym wzrokiem.
- Nie obchodzą mnie twoje zachcianki, głupia smarkulo! Zostaniesz tu czy ci się to podoba czy nie - wrzasnął. No proszę, jak szybko można ze spokojnego człowieka stać się na przemian  eksplodującym wulkanem.
- A mnie nie obchodzi "pańskie" zdanie - prychnęłam. Nie wiem skąd nagle we mnie tylko odwagi się wzięło, ale bardzo mi to służyło. Napotkałam karcący wzrok Quentin'a. Zignorowałam go.
- Wychodzę - powiedziałam i znalazłam się przy drzwiach. 
Poczułam silną dłoń zaciskającą się na moim ramieniu. W następnej chwili wysiałam kilka centymetrów nad ziemią.
- Co do....
- Nigdzie się stąd nie ruszysz! - syczał wściekle mięśniak. 
- Puszczaj mnie debilu! - krzyknęłam wbijając swoje zęby w jedną z jego dłoni. Następnie kopnęłam go między nogi i takim oto sposobem uwolniłam się z jego morderczego uścisku. Na chwilę. Zawył i rzucił się na mnie tracąc resztki opanowania. W ostatniej chwili ktoś pchnął mnie w przeciwnym kierunku ratując moją twarz przed zdruzgotaniem.
- Ramiro opanuj się! - powiedział Quentin. Dryblas zamachnął się i uderzył pięścią w twarz mojego obrońcy. Chłopak zatoczył się, a ja poczułam nagły przypływ adrenaliny. Bez zastanowienia się nad tym co robię, skoczyłam mężczyźnie na plecy i okładałam go na oślep pięściami. Trzech mężczyzn przyglądało się temu nie wiedząc co robić. Ramiro wył wściekle. Byłam prawie pewna... ba! Ja to wiedziałam, że zaraz mnie zrzuci. Chwycił mnie za ręce, wykręcając je. 
TRZASK.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich chłopak, na oko trochę starszy od Quentin'a i znacznie potężniejszy. 
- Możecie mi powiedzieć co tu się u diabła dzieje?!!?
Natychmiast przerwaliśmy walkę. Ja z czystej ciekawości, pozostali z wyraźnym przerażeniem mieszającym się z szacunkiem.
- My...
- Zamilcz! - warknął. Osiłki, którzy budzili lęk w niejednym sercu, skulili się teraz tak, jak skomlące wilki. Chłopak patrzył na nich gniewnie.
- Daruj im, Jared. Ramirego trochę poniosło - rzekł spokojnie Quentin. Jared odwrócił na chwilę swój wzrok od mężczyzn.  Obaj wyglądali, jakby porozumiewali się bez pomocy słów, co było dość upiorne. Trwało to ułamek sekundy i zdaje się, że tylko ja to zauważyłam. Przełknęłam głośno ślinę. Wtedy skupił uwagę na mnie. 
- A więc to ty... - powiedział jakby do siebie. Stał w głębokiej zadumie. Patrzyłam niespokojnie na każdego z osobna. Nie byłam pewna czy taki obrót sytuacji jest dla mnie dobry, czy też nie. Szukałam jakiegoś sposobu na ucieczkę, ale żaden z przychodzących mi na myśl nie miał szans zaistnieć przy takiej obstawie.
- Idźcie już! - nakazał. Mężczyźni w pośpiechu opuścili pomieszczenie. Czułam się jak owad wdeptany w ziemię. Czego oni tak właściwie ode mnie chcą?
       Jared usiadł wygodnie na fotelu i bacznie mi się przyjrzał. Poczułam się trochę nieswojo. 
- O co poszło? - spytał. Otworzyłam usta żeby coś odpowiedzieć, kiedy Quentin wpadł mi w słowo.
- Chanel wyraziła swoje własne zdanie, czym doprowadziła Ramirego do szału. Tak w skrócie.
Byłam lekko zdziwiona tym, z jaką swobodą rozmawiał z Jared'em. Pozostali patrzyli na niego z ukrywanym lękiem i nie ośmielili się nawet odezwać.
- Interesujące.... - rzekł Latynos. Nadal lustrował mnie wzrokiem, co zaczęło mnie irytować.
- Może mi ktoś powiedzieć co ja tu robię?? - zabrałam głos. 
- Oczywiście - odparł dowódca szczerząc się do mnie. - Jesteś naszą bronią.


________________________________________________
Witam, witam :D 
Nie będę pisać jakiejś przemowy tylko spytam wprost.
Wolicie dłuższe rozdziały czy takie jakie pisze są w porządku? :))
I bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednimi. 
Pozdrawiam :D

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2


     Zaczęło się. Po raz setny odtwarzałam w myślach słowa chłopaka. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiedzi na moje pytania. Co się zaczęło? Dlaczego mi to powiedział? Dlaczego go w ogóle spotkałam? Westchnęłam. Nie mogłam pozbyć się tych męczących myśli. Chciałabym móc powiedzieć żeby przestały mnie dręczyć. Kolejne westchnięcie. Długo tak jeszcze walczyłam z nimi aż w końcu usnęłam.
      Następnego dnia wstałam dość wcześnie. Wzięłam dłuższy prysznic, ubrałam się i stanęłam przed lustrem chcąc zrobić sobie lekki makijaż. 10 min później zeszłam na dół na śniadanie. Wprost nie można uwierzyć, że mimo inwazji nadal chodzimy do szkoły. To wprost absurdalne! 
Zajęłam swoje miejsce naprzeciwko rodziców.
- Co dzisiaj na śniadanie? - spytałam.
- Kanapki - rzekła moja rodzicielka. Jedliśmy w milczeniu. Kończąc posiłek po kolei zaczęliśmy odchodzić od stołu, zajmując się swoimi "codziennymi" sprawami. Tata pracował w firmie sprzedającej samochody. Od lat starał się o awans i już mu się prawie udało, kiedy nastąpiła inwazja. Teraz nawet szefowie różnych dziedzin zawodowych nie pełnią tej funkcji tak jak kiedyś. Od jakiegoś czasu nie mają władzy nad swoją firmą. Wypełniają tylko rozkazy Zimnych. Na szczęście wypłata się nie zmieniła. Dzięki temu możemy nadal kupować to na co mamy ochotę, teoretycznie.
Mama jest gospodynią domową. Sprząta, gotuje, dba o to żebyśmy niczego nie zapomnieli. Można powiedzieć, że pilnuje harmonii. Nie mam brata ani siostry. Jestem jedynaczką. Jak większość dzieci wychowujących się bez rodzeństwa powinnam na to narzekać. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Zawsze byłam z tego zadowolona. Lubiłam jak patrzono na mnie z zazdrością. Nie musiałam z nikim dzielić pokoju, oddawać zabawek, kłócić się, bić. Marzenie niejednego dziecka. Jak typowa jedynaczka byłam rozpuszczana przez swoich rodziców, ale nie tak bardzo jak może się wydawać. Można pomyśleć, że tworzymy idealną rodzinkę. Niestety jak każdy wie, taka rodzina nie istnieje. Zdarzają się sprzeczki i to dość często. Jednak ze względu na sytuację w jakiej się znajdujemy staramy się załagodzić konflikty. "Nie znasz dnia ani godziny".
                                                       
                                                             ~*~

- Chanel! - usłyszałam za sobą. Rozpoznałam głos przyjaciółki. Już miałam się odwrócić, kiedy przypomniałam sobie o wczorajszym zdarzeniu. Udałam więc, że jej nie słyszę.

- Chan, zaczekaj! - krzyknęła po raz drugi. Patrzyłam przed siebie tak intensywnie, że byłam prawie pewna, że wypalę dziurę w ścianie. Mimo to nie zwolniłam kroku.
- Masz zamiar ignorować mnie do końca życia? - spytała lekko zadyszana, kiedy udało jej się mnie dogonić. Wzięłam głębszy wdech. - Słuchaj, to co się wczoraj wydarzyło.....
- Nie zaczynaj znowu. Wiesz, że ukaraliby mnie - powiedziała, przerywając moją wypowiedź. Jej nastrój diametralnie się zmienił. Zanim się odezwałam, była gotowa  błagać o wybaczenie, przynajmniej takie miałam wrażenie, a teraz jest.. wściekła? tak to dobre określenie. Miałam też wewnętrzne poczucie, że ona wcale nie żałuje tego co zrobiła.
- Charlie, nie było ci żal tej kobiety? - spytałam. Nerwowo przygryzła wargę.
- Ja..co to za pytanie? - burknęła - Chcesz mi wmówić, że zabijam dla przyjemności? Co z ciebie za przyjaciółka?? - warknęła i po chwili zmieszała się z tłumem. Stałam w osłupieniu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Najgorsze jest to, że w jej oczach kryła się panika. Jakbym odkryła jej najmroczniejszy sekret.
          Przez cały dzień się do mnie nie odzywała. Oczywiście było mi trochę smutno, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Kiedy tylko się odzywałam, zaczynała rozmawiać z kimś innym dając mi jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie żebym się do niej odzywała. W końcu sobie odpuściłam. 
Zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji. Wyszliśmy więc na przerwę. Powłóczyłam nogami do okna. Mój wzrok błądził po szkolnym boisku. Kiedyś było tu całkiem znośnie. Zielona trawa, zadbane sprzęty sportowe, brak łuszczącej się farby, śladów po ogniu... No właśnie, kiedyś...
Moją uwagę zwróciła postać w kapturze. Sądząc po budowie ciała musiał to być chłopak.
Nie myliłam się. Poznałam w nim owego nieznajomego. Patrzył na mnie brązowymi oczami. Odczułam jakby prześwietlał mi duszę na wylot. Nie jest to zbyt przyjemne uczucie. Rozpadało się. Myślałam, że sobie pójdzie, ale zdawał się nie zauważać panującej ulewy. Musiałam z nim porozmawiać. Upewniając się, że nadal tam stoi, wyszłam z budynku.
          Szybkim krokiem przemierzałam boisko, w obawie, że chłopak może ponownie rozpłynąć się w powietrzu. Ten jak gdyby widząc moją panikę w oczach zaśmiał się cicho.
Doszłam do niego w pięciu krokach i zaatakowałam go pytaniami.
- Co to miało wczoraj być? Dlaczego mnie śledzisz?!? - nie czekając nawet na odpowiedź ponownie na niego naskoczyłam. - Co się zaczęło? Kim jesteś? Odpowiedz do cholery!! - krzyczałam.
- Hej, uspokój się - powiedział, uśmiechając się ironicznie. - Zwracasz na nas uwagę całej szkoły - rzekł wskazując tłum gapiów przyczepionych nosami do szyb. Zrobiło mi się głupio. 
- Idziemy - powiedział po chwili.
- Dokąd? 
- Zobaczysz.
- Taka odpowiedź mnie nie zadowala - burknęłam.
- Trudno, na razie musi ci wystarczyć - odparł wzruszając ramionami. Nie mając innego wyjścia ruszyłam za nim. Po kilku minutach dotarliśmy do samochodu. Nie znam się za bardzo na autach, ale ten mogłam rozpoznać bez trudu - Jaguar. Moja ciocia kiedyś taki miała. Stałam wpatrując się w samochód. Rodzice zawsze mówili mi żebym nie wsiadała do samochodu z obcymi. 
- Na co czekasz? - powiedział chłopak zniecierpliwiony. - Wsiadaj.
- Nie znam cię i nigdzie z tobą nie pojadę - powiedziałam stanowczo. Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Wszędzie pełno Zimnych a ty za żelazną zasadę uznałaś nie wsiadanie do auta z obcymi. Zresztą widzimy się już drugi raz, więc teoretycznie się znamy.
- Nie znam nawet twojego imienia....- powiedziałam cicho.
- Quentin - powiedział. - Skoro przedstawienie się mamy z głowy to możemy jechać? 

Niepewnie wsiadłam do samochodu. Do moich nozdrzy dotarł zapach wanilii. 

- Przykro mi, ale muszę to zrobić. Takie są zasady.. - szepnął. Spojrzałam na niego pytająco. Wyciągnął z kieszeni chustę i zbliżył ją do mojej twarzy. Odruchowo złapałam za klamkę chcąc otworzyć drzwi, które rzecz jasna były zablokowane. Byłam przerażona. Cofnęłam, mając na celu uderzyć chłopaka jak najmocniej. Złapał ją nim zdążyłam porządnie się zamachnąć. Kurde, dobry jest.
- Przestań, nic ci nie...
- Zamknij się i mnie puść bo zacznę krzyczeć! - warknęłam. Widocznie moje słowa go rozbawiły.
- Tak? I kto cię uratuje? Demon, chodzący samotnie po ulicy? - zaśmiał się. - Siedź spokojnie i przestań obmyślać plan ucieczki. Nic ci to nie da. Nie chcę ci zrobić krzywdy. 
- Nie chcesz mi zrobić krzywdy? Akurat! - krzyknęłam. - To po co ci ta chusta??
- Ze względów bezpieczeństwa - odparł spokojnie. - Musisz mi zaufać.

wtorek, 10 lutego 2015

                                                  Czytasz? Zostaw komentarz :) Dziękuję


Rozdział 1

Pada. Znowu. Odeszłam od okna. Otuliłam się ciaśniej swetrem. Nie pamiętam kiedy ostatnio promienie słońca ogrzewały moje ciało.
Zaczęło się niewinnie. No może nie do końca "niewinnie". Problem w tym, że przez te wszystkie wydarzenia pojęcie "niewinnie" znacznie poszerzyło swoje znaczenie. Nic już nie jest i nie zanosi się żeby było jak dawniej. Szare niebo, puste, ciemne ulice, migające latarnie, zniszczone budynki, spalone łąki, zanieczyszczone jeziora,... wszędzie tylko strach, ból, cierpienie, i śmierć...Tak wygląda teraz nasze życie.
Wróciłam wspomnieniami do chwili, gdy TO zaczęło się dziać.
                                                                         
'Dwa dni temu zaginęła 17-latka Emily Dixon. Wszystkie patrole w okolicy szukają nastolatki. Rodzice są zrozpaczeni. Jeśli ktoś widział dziewczynę proszę dzwonić pod numer: 504346785.' ;
'10-letni Alexander Wood został znaleziony w jeziorze...' ;
' Szkolny autobus wjechał do rzeki. W środku było 30 dzieci....'

-Tracę nadzieję, że kiedykolwiek napiszą coś dobrego - powiedziała blondwłosa dziewczyna, odkładając gazetę.
- Co piszą tym razem? Zamach terrorystyczny pod ratuszem? Jakiś facet zamordował swoją żonę? - spytałam.
- Sama zobacz - powiedziała, wręczając mi gazetę. Przejrzałam ją.
- Trzeba coś z tym zrobić - rzekłam w końcu.
- Co masz na myśli? - spytała dziewczyna.
- Cokolwiek - powiedziałam wstając z łóżka. - Mam dość tych wszystkich katastrof, zaginięć, morderstw i innych okropieństw.
- Chan, nie chcę być wredna, ale masz tylko 17 lat. Skoro dorośli nie potrafią sobie z tym poradzić to nie ma szans żeby nastolatka dała sobie radę. Zresztą nawet nie wiemy dlaczego to wszystko się dzieje. Może tak ma być i już. - powiedziała, ale widząc moją minę dodała jeszcze -Przykro mi, prawda bywa bolesna.
- Nie będę siedzieć z założonymi rękami. Po prostu nie mogę ... - szepnęłam. W oku zakręciła mi się łza. Szybko ją otarłam, nie chcąc by przyjaciółka widziała jak się czuję. Nie chciałam jej bardziej dołować.
- Smutno mi, że we mnie nie wierzysz - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę. Charlie spojrzała na mnie zdziwiona.
- To nie tak, że w ciebie nie wierzę. Po prostu nie sądzę żeby działo się tu coś nadprzyrodzonego.. Jak mogłaś tak pomyśleć? - powiedziała, przytulając mnie.
- Jedyną osobą, która mogłaby tego dokonać jesteś ty.
                                                                           ~
     Szkoda, że nie miała racji. Od roku mamy inwazję. Światem rządzą Demony. Złe, chciwe, bawiące się naszym cierpieniem istoty. Najwyraźniej znudziły im się rozkazy Lucyfera albo też opanowanie Ziemi jest częścią Jego planu.
Są okrutne i silne. Jeśli ktoś robi coś wbrew ich woli rozwiązują to w najokropniejszy sposób. Porywają, torturują, zabijają. W dzisiejszych czasach trzeba być ostrożnym. Uważać na swoje słowa i czyny. Przede wszystkim nie wolno nam się modlić. Niszczone są wszystkie kościoły, krzyże, święte obrazy, pomniki. Wszyscy kapłani są mordowani. Wiele ludzi jest opętanych, ale tak naprawdę nikogo to już nie dziwi. To wszystko stało się codziennością. Witaj w moim świecie.


                                                                      ~*~

- Charlie, zostaw ją.

- Nie mogę.
- Zostaw ją- powtórzyłam. Spojrzała na mnie wściekła.
- Wiesz, że jak nie zrobię tego co mi kazali to wsadzą mnie do Elektryka*? - spytała z widocznym przerażeniem na twarzy.
- Możemy zrobić to inaczej.. - powiedziałam niezbyt przekonana własnymi słowami.
- Chcesz ich oszukać?? - spytała w lekkim osłupieniu. - To samobójstwo.
- Nie możemy być na każde ich skinienie... zwłaszcza jeśli chodzi o morderstwo...
- Są silniejsi, sprytniejsi, nie dadzą się oszukać - stwierdziła, ściskając mocniej sztylet w dłoni. - Zresztą niewiele jej zostało - dodała wskazując staruszkę, która właśnie odmawiała różaniec. Popatrzyłam na przyjaciółkę ze szczerym zdziwieniem.
- Słyszysz co mówisz? Tu chodzi o życie niewinnego człowieka!
- Znasz zasady - stwierdziła ponuro.
- Rób co chcesz, ale ja nie mam zamiaru na to patrzeć - odparłam odwracając się na pięcie. Usłyszałam za sobą krzyk starszej kobiety, który echem odbijał się między budynkami aż w końcu ucichł. Na dobre.
        Nie wiem co się z nią stało. Nigdy nie była taka obojętna na czyjąś śmierć. Może to przez strach... albo została opętana? Te myśli nieustannie krążyły mi po głowie, nie dając spokoju. Kopnęłam kamień z frustracją. Zabolało. Zaklęłam pod nosem. Usłyszałam śmiech przed sobą. Podniosłam wzrok usiłując wypatrzyć w tej ciemności do kogo należał. Ujrzałam zarys twarzy jakiegoś chłopaka. Chwilę mu się przyglądałam. Był dość wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w czarną jak noc bluzę i miał kaptur na głowie. Minęłam go idąc w kierunku domu. Lepiej trzymać się od niego z daleka.
Chłopak jak gdyby nigdy nic dogonił mnie i szedł obok w milczeniu. Byłam trochę zdziwiona, ale nie zamierzałam go spławiać. Mijając jedną z ławek naszła mnie przerażająca myśl. A co jeśli jest jednym z NICH? Albo chce mnie zgwałcić? Spojrzałam na nieznajomego. Szedł swobodnie, jakby zupełnie nie przeszkadzało mu to, że się nie znamy. W końcu przystanęłam. Zdałam sobie sprawę, że nie chce pokazywać mu gdzie mieszkam. Nie byłam jednak pewna jak mu powiedzieć żeby sobie poszedł, nie wkurzając go.
- Znamy się? - spytałam trochę zbyt drżącym głosem niż zamierzałam. Również przystanął.
Czekałam na jego odpowiedź, ale najwyraźniej nie miał mi nic do powiedzenia.
- Dlaczego ze mną idziesz? - zadałam drugie pytanie. Obrócił głowę w moją stronę.
- Boisz się - stwierdził. Otworzyłam usta żeby zaprzeczyć, kiedy do moich uszu dotarł ledwo słyszalny szept:
- Christo - mówiąc to chłopak popatrzył na mnie uważnie.
- S-słucham? - spytałam nie bardzo wiedząc o co chodzi. Nie odpowiedział. Wkurzyłam się.
- Dlaczego do cholery nie odpowiadasz na moje pytania?!! - wrzasnęłam. Jak można było się spodziewać, tym razem też nie odpowiedział. Zauważyłam jednak lekki zarys uśmiechu.
- Nie mam czasu i ochoty bawić się w jakieś gierki. Nie chcesz, nie mów - powiedziałam stawiając krok do przodu. Nic. Zero reakcji. Przewróciłam oczami i poszłam.
- Zaczekaj - usłyszałam po chwili. Zatrzymałam się. Miałam nadzieję, że mi wszystko wyjaśni, ale jak mawiają  ludzie "Nadzieja matką głupich". Odwróciłam się do niego. Uśmiechał się. Znowu. Przewróciłam oczami. Usłyszałam tylko dwa słowa, nim (dosłownie) rozpłynął się w powietrzu.- Zaczęło się.
_______________________________________________________________

* Elektryk - miejsce, w którym torturują nieposłusznych ludzi




To  pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę Was zaciekawił :)                                                                                 

                                                                                       
                                                                         




niedziela, 8 lutego 2015

Prolog

Jestem Chanel. Żyję w świecie opanowanym przez demony. Nazywamy ich Zimnymi. Zabijanie, torturowanie i znęcanie się nad wszystkim co żyje jest na porządku dziennym. Uczą nas jak zabijać i nie dać się zabić, choć tak naprawdę nie obchodzi ich nasza śmierć. Krążą pogłoski, że Zimni stwarzają armię, która ma się przeciwstawić Najwyższemu. Czy w nie wierzę? Do niedawna byłam przekonana, że Bóg nie istnieje. Nie wierzyłam również w istnienie aniołów i demonów. Wszystko do czasu pęknięcia ziemi i tego co się spod niej wyłoniło.
Przedstawiam Wam moją historię....       historię
                         Dissendium - krainy śmierci.