Playlista

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2


     Zaczęło się. Po raz setny odtwarzałam w myślach słowa chłopaka. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiedzi na moje pytania. Co się zaczęło? Dlaczego mi to powiedział? Dlaczego go w ogóle spotkałam? Westchnęłam. Nie mogłam pozbyć się tych męczących myśli. Chciałabym móc powiedzieć żeby przestały mnie dręczyć. Kolejne westchnięcie. Długo tak jeszcze walczyłam z nimi aż w końcu usnęłam.
      Następnego dnia wstałam dość wcześnie. Wzięłam dłuższy prysznic, ubrałam się i stanęłam przed lustrem chcąc zrobić sobie lekki makijaż. 10 min później zeszłam na dół na śniadanie. Wprost nie można uwierzyć, że mimo inwazji nadal chodzimy do szkoły. To wprost absurdalne! 
Zajęłam swoje miejsce naprzeciwko rodziców.
- Co dzisiaj na śniadanie? - spytałam.
- Kanapki - rzekła moja rodzicielka. Jedliśmy w milczeniu. Kończąc posiłek po kolei zaczęliśmy odchodzić od stołu, zajmując się swoimi "codziennymi" sprawami. Tata pracował w firmie sprzedającej samochody. Od lat starał się o awans i już mu się prawie udało, kiedy nastąpiła inwazja. Teraz nawet szefowie różnych dziedzin zawodowych nie pełnią tej funkcji tak jak kiedyś. Od jakiegoś czasu nie mają władzy nad swoją firmą. Wypełniają tylko rozkazy Zimnych. Na szczęście wypłata się nie zmieniła. Dzięki temu możemy nadal kupować to na co mamy ochotę, teoretycznie.
Mama jest gospodynią domową. Sprząta, gotuje, dba o to żebyśmy niczego nie zapomnieli. Można powiedzieć, że pilnuje harmonii. Nie mam brata ani siostry. Jestem jedynaczką. Jak większość dzieci wychowujących się bez rodzeństwa powinnam na to narzekać. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Zawsze byłam z tego zadowolona. Lubiłam jak patrzono na mnie z zazdrością. Nie musiałam z nikim dzielić pokoju, oddawać zabawek, kłócić się, bić. Marzenie niejednego dziecka. Jak typowa jedynaczka byłam rozpuszczana przez swoich rodziców, ale nie tak bardzo jak może się wydawać. Można pomyśleć, że tworzymy idealną rodzinkę. Niestety jak każdy wie, taka rodzina nie istnieje. Zdarzają się sprzeczki i to dość często. Jednak ze względu na sytuację w jakiej się znajdujemy staramy się załagodzić konflikty. "Nie znasz dnia ani godziny".
                                                       
                                                             ~*~

- Chanel! - usłyszałam za sobą. Rozpoznałam głos przyjaciółki. Już miałam się odwrócić, kiedy przypomniałam sobie o wczorajszym zdarzeniu. Udałam więc, że jej nie słyszę.

- Chan, zaczekaj! - krzyknęła po raz drugi. Patrzyłam przed siebie tak intensywnie, że byłam prawie pewna, że wypalę dziurę w ścianie. Mimo to nie zwolniłam kroku.
- Masz zamiar ignorować mnie do końca życia? - spytała lekko zadyszana, kiedy udało jej się mnie dogonić. Wzięłam głębszy wdech. - Słuchaj, to co się wczoraj wydarzyło.....
- Nie zaczynaj znowu. Wiesz, że ukaraliby mnie - powiedziała, przerywając moją wypowiedź. Jej nastrój diametralnie się zmienił. Zanim się odezwałam, była gotowa  błagać o wybaczenie, przynajmniej takie miałam wrażenie, a teraz jest.. wściekła? tak to dobre określenie. Miałam też wewnętrzne poczucie, że ona wcale nie żałuje tego co zrobiła.
- Charlie, nie było ci żal tej kobiety? - spytałam. Nerwowo przygryzła wargę.
- Ja..co to za pytanie? - burknęła - Chcesz mi wmówić, że zabijam dla przyjemności? Co z ciebie za przyjaciółka?? - warknęła i po chwili zmieszała się z tłumem. Stałam w osłupieniu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Najgorsze jest to, że w jej oczach kryła się panika. Jakbym odkryła jej najmroczniejszy sekret.
          Przez cały dzień się do mnie nie odzywała. Oczywiście było mi trochę smutno, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Kiedy tylko się odzywałam, zaczynała rozmawiać z kimś innym dając mi jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie żebym się do niej odzywała. W końcu sobie odpuściłam. 
Zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji. Wyszliśmy więc na przerwę. Powłóczyłam nogami do okna. Mój wzrok błądził po szkolnym boisku. Kiedyś było tu całkiem znośnie. Zielona trawa, zadbane sprzęty sportowe, brak łuszczącej się farby, śladów po ogniu... No właśnie, kiedyś...
Moją uwagę zwróciła postać w kapturze. Sądząc po budowie ciała musiał to być chłopak.
Nie myliłam się. Poznałam w nim owego nieznajomego. Patrzył na mnie brązowymi oczami. Odczułam jakby prześwietlał mi duszę na wylot. Nie jest to zbyt przyjemne uczucie. Rozpadało się. Myślałam, że sobie pójdzie, ale zdawał się nie zauważać panującej ulewy. Musiałam z nim porozmawiać. Upewniając się, że nadal tam stoi, wyszłam z budynku.
          Szybkim krokiem przemierzałam boisko, w obawie, że chłopak może ponownie rozpłynąć się w powietrzu. Ten jak gdyby widząc moją panikę w oczach zaśmiał się cicho.
Doszłam do niego w pięciu krokach i zaatakowałam go pytaniami.
- Co to miało wczoraj być? Dlaczego mnie śledzisz?!? - nie czekając nawet na odpowiedź ponownie na niego naskoczyłam. - Co się zaczęło? Kim jesteś? Odpowiedz do cholery!! - krzyczałam.
- Hej, uspokój się - powiedział, uśmiechając się ironicznie. - Zwracasz na nas uwagę całej szkoły - rzekł wskazując tłum gapiów przyczepionych nosami do szyb. Zrobiło mi się głupio. 
- Idziemy - powiedział po chwili.
- Dokąd? 
- Zobaczysz.
- Taka odpowiedź mnie nie zadowala - burknęłam.
- Trudno, na razie musi ci wystarczyć - odparł wzruszając ramionami. Nie mając innego wyjścia ruszyłam za nim. Po kilku minutach dotarliśmy do samochodu. Nie znam się za bardzo na autach, ale ten mogłam rozpoznać bez trudu - Jaguar. Moja ciocia kiedyś taki miała. Stałam wpatrując się w samochód. Rodzice zawsze mówili mi żebym nie wsiadała do samochodu z obcymi. 
- Na co czekasz? - powiedział chłopak zniecierpliwiony. - Wsiadaj.
- Nie znam cię i nigdzie z tobą nie pojadę - powiedziałam stanowczo. Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Wszędzie pełno Zimnych a ty za żelazną zasadę uznałaś nie wsiadanie do auta z obcymi. Zresztą widzimy się już drugi raz, więc teoretycznie się znamy.
- Nie znam nawet twojego imienia....- powiedziałam cicho.
- Quentin - powiedział. - Skoro przedstawienie się mamy z głowy to możemy jechać? 

Niepewnie wsiadłam do samochodu. Do moich nozdrzy dotarł zapach wanilii. 

- Przykro mi, ale muszę to zrobić. Takie są zasady.. - szepnął. Spojrzałam na niego pytająco. Wyciągnął z kieszeni chustę i zbliżył ją do mojej twarzy. Odruchowo złapałam za klamkę chcąc otworzyć drzwi, które rzecz jasna były zablokowane. Byłam przerażona. Cofnęłam, mając na celu uderzyć chłopaka jak najmocniej. Złapał ją nim zdążyłam porządnie się zamachnąć. Kurde, dobry jest.
- Przestań, nic ci nie...
- Zamknij się i mnie puść bo zacznę krzyczeć! - warknęłam. Widocznie moje słowa go rozbawiły.
- Tak? I kto cię uratuje? Demon, chodzący samotnie po ulicy? - zaśmiał się. - Siedź spokojnie i przestań obmyślać plan ucieczki. Nic ci to nie da. Nie chcę ci zrobić krzywdy. 
- Nie chcesz mi zrobić krzywdy? Akurat! - krzyknęłam. - To po co ci ta chusta??
- Ze względów bezpieczeństwa - odparł spokojnie. - Musisz mi zaufać.

4 komentarze:

  1. Łaaaa :D
    Co za gościu XD
    Ciekawe gdzie ją zabierze :)
    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się. Zaciekawiłaś mnie ;-)
    Zapraszam też do siebie. Mam nadzieję, że wpadniesz i zostawisz jakiś ślad ;*
    http://amor-azul-mi-cuento.blogspot.com/
    http://hopeless-wonderful-magic-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej ważne zostałaś nominowana do LIebster avard. Więcej na : http://ja-upadly-aniol.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń